czwartek, 8 lipca 2010

Szum(nie!)

Wciąż nie działa mi turecki telefon. Powoli zaczyna mnie to wkurzać.

Szefa dzisiaj nie było i spodziewałem się, że nie będę miał za wiele do roboty, ale okazało się, że jedziemy do klienta i będziemy tam pracować. Przejechaliśmy pół miasta, żeby dotrzeć do serwerowni, w której wynajęte miejsce miał jeden z klientów firmy, w której pracuję.

Jeśli ktoś nie wie, jak wygląda serwerownia, to powiem, że wielkiego szaleństwa jeśli chodzi o wygląd to nie ma. Jest to pomieszczenie o wymiarach 10 na 10 metrów, w którym w rzędach są ustawione specjalne szafki, w których umieszcza się serwery. W jednej takiej szafce mieści się ich do 20stu, w każdym rzędzie jest około 15 szafek, a takich rzędów jest w przybliżeniu 5. Można zatem z w przybliżeniu ocenić ile można umieścić komputerów i, że stoi tam kupa kasy (jeden serwer to nietania sprawa).

Oczywiście taka ilość pieniędzy jest odpowiednio chroniona. Żeby wejść do pomieszczenia z serwerami, należy przejść przez kontrolę i dostać specjalną kartę. Samo pomieszczenie jest monitorowane i, gdy zacząłem robić zdjęcia zostałem szybko poproszony, aby schować aparat. Ostatecznie dwóch Turków, z którymi pracowałem wytłumaczyło, że jestem zagranicznym praktykantem i pozwolono mi robić zdjęcia o ile ograniczały się tylko do naszej szafki.

Pomieszczenie zabezpieczają też trzy wielkie butle, że sprężonym gazem – w razie pożaru uruchamiają się, a wtedy należy jak najszybciej uciec z pomieszczenia, bo inaczej człowiek się udusi. Ale, chyba, najbardziej zwracającą uwagą rzeczą w tym pomieszeczeniu jest okropny hałas - człowiek czuje się jakby był na hali produkcyjnej. Szumią komputery, huczy klimatyzacja (która z całych sił stara się wychłodzić pomieszczenie) i to połączone do kupy sprawia, że człowiek po godzinie ma juz dość.

Przyznam, że niewiele miałem do roboty. Mogłem się bardziej przyglądać, co robi Murat i drugi z Turków, a czasem kliknąć coś na ekranie. Około 13tej przyszedł moment na lunch. Ta pora dnia to w Turcji świętość. Mniej więcej o tej samej porze z pracy wylegają tłumy pracowników, aby w jakiejś pobliskiej restauracji się czymś posilić.

Jako, że ja jestem dzieckiem szczęścia, to mogę jeść w dowolnym miejscu i dzisiaj Turcy zabrali mnie do KFC. Czułem się, po raz pierwszy, pewnie, mając możliwość zjedzenia tam posiłku, ponieważ wydawało mi się, że wiem czego się spodziewać. Nic bardziej mylnego. Tutejsze KFC jest odmienne od polskiego i zamiast typowych frytek (lepsze w Polsce), Coca-Coli dostałem jakieś dziwne kawałki kurczaka (lepsze w Polsce) i BUŁECZKĘ. To ostatnie mnie zszkowoało.

Po posiłku poszliśmy do Starbucks Coffee, gdzie zamówiłem sobie karmelową gorącą czekoladę (7YTL ~ 15PLN), na którą z pewnością bym sobie nie pozwolił, gdybym musiał za nią płacić. Na początku bardzo mi smakowała, ale później była już dla mnie za słodka i trochę się z nią męczyłem.

Zarówno KFC i Strabucks mieściło się w Cevahir Mall – największym centrum handlowym w Istambule. Ani trochę mnie nie powaliło (a tego się chyba dwaj będący ze mną Turcy spodziewali), ale dopiero teraz zdałem sobie sprawę (gdy przejrzałem Wikipedię) ze jest ono też największym w Europie. Jakoś wcześniej tego nie zauważyłem i wydawało mi się, że Bonarka City Center jest dużo większa (no może poza tym, że w Bonarce są tylko dwa poziomy sklepów, a tam jest ich około sześciu). W Polsce nie ma też kontroli takiej, jak tu – każdy wjeżdżający na parking samochód ma sprawdzany bagażnik, czy aby nie znajduje się tam bomba, no i tradycyjnie każdy przechodzi przez bramki do wykrywania metalu.

Po tym wróciliśmy pracować w serwerowni, gdzie miałem okazję wynudzić się jak mops. Na szczęście skończyliśmy wcześniej i Murat podrzucił mnie do Levent, skąd mogłem złapać metro i być szybciutko z powrotem w akademiku.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz