wtorek, 6 lipca 2010

Pierwszy Dzień w Pracy

Dzisiaj miałem wstać ok. 7.00 i pójść trochę pobiegać, ale ostatecznie pozwoliłem sobie pospać do 8.00. Zamiast tego postałem chwilę na „skoczni” (może można to uznać za formę sportu? ;)), później wziąłem prysznic, ubrałem się, zjadłem kanapki z masłem czekoladowym i wraz z Wiktorem spotkaliśmy się z Gözde. Jest to Turczynka, która się nami opiekuje. Była przez rok na Erasmusie w Niemczech, dlatego też gada po angielsku całkiem nieźle. Nigdy nie uważałem mojego angielskiego za jakiś wyjątkowo dobry, ale przyznam, że jestem w Istambule od kilku dni i nie spotkałem nikogo, kto mówiłby ode mnie lepiej. Jedynie Semin i Hakan, których poznałem w pracy są naprawdę nieźli. Gözde też nie jest taka najgorsza, aczkolwiek spodziewałem się po niej więcej, biorąc pod uwagę tego Erasmusa.

Najpierw wybraliśmy się odprowadzić do pracy Wiktora, który ogólnie miał duże szczęście, bo do pracy ma 5 minut na piechotę. Gözde ogólnie było głupio, że nikt po mnie na lotnisko nie przyjechał i wynikło to z tego, że się źle dogadali. I ogólnie była pełna podziwu, że sam dotarłem, bo ona by miała problem. Ja powiedziałem, że się nie gniewam, ponieważ to była dla mnie fajna zabawa, a teraz mam się czym chwalić.

Po odprowadzeniu Wiktora wsiedliśmy do autobusu jadącego do Beşiktaş. Po drodze Gözde pokazała mi ogrodzony wieżowiec i powiedziała, że tam kilka lat temu był zamach bombowy i od tego czasu w Istambule zaprowodzona takie zaostrzone środki bezpieczeństwa. Dodała też, że nie powinienem się dziwić tak bardzo takiej ilości żołnierzy, bo „nie jest łatwo zaprowadzić porządek w tak ogromnym mieście”. W Beşiktaş mogłem kupić specjalny bilet (akabil). To taki specjalny breloczek, który przykłada się do konsolety w autobusie i tam pobierana jest kasa za bilet. Jeśli w ciągu 1,5 godziny dokona się przesiadki, to płaci się za połowę biletu (0,75 YTL – nowej tureckiej liry). Rozwiązanie jest o tyle fajne, że można z niego korzystać w autobusach, specjalnych busach, metrze i na promach. Tak. Na promach. W Polsce taki wynalazek jest drogi i jest to bardziej atrakcją turystyczną, ale w mieście takim jak Istambuł, położonym na obu brzegach Bosforu podróżowanie promem jest czymś całkiem normalny. Kosztuje to tyle samo co autobus, a widoki są niezapomniane.

Usiedliśmy z Gözde z widokiem na morze i cóż... parę razy nas pochlapało. Prom - fantastyczna sprawa!

Gdy dotarliśmy do Kadiköy zaczeliśmy szukać przystanku, z którego moglibyśmy pojechać do mojej pracy autobusem 10B, albo 10S. Zajęło to nam 20 minut. Po odczekaniu 45 minut zdaliśmy sobie sprawę, że raczej na nasz autobus się nie doczekamy. W większości przypadków nie istnieje tu coś takiego jak rozkład jazdy i autobus przyjeżdża jak chce. Jeśli się nie zamacha to autobus się nie zatrzyma (czasem nawet nie wjeżdża w zatoczkę - stoi na ulicy i wszyscy za nim trąbią), a wsiadać trzeba szybko, bo kierowca z ruszaniem nie czeka ;).

Złapaliśmy za to autobus 19F. Jechaliśmy dość długo i czas dojazdu: autobus, prom, autobus - nie licząc niepotrzebnego czekania - zajął 1,5 godziny. Budynek, w którym pracuję też znaleźliśmy po lekkich problemach.

Ogólnie trochę się spinałem przed pierwszym dniem w pracy, ale okazało się, że niepotrzebnie. Mam pracować przez 7 godzin dziennie, jak potrzebuję to mogę się urwać pół godzinki wcześniej. Dzisiaj moj szef – Hakan – zapytał się mnie, co chciałbym w pracy robić. Ogólnie całe szczęście, ponieważ kompletnie nie umiem tego co umieć powinienem. Powiedziałem, że najbardziej mi zależy aby nauczyć się tu czegoś nowego. Zapytał się mnie też czy nie jestem głodny. Zamówił mi Döner Kebaba na koszt firmy. Chwilowo jeszcze nic nie mam do roboty, ale to ma się zmienić niedługo.

Wrażenia z pracy? Fantastyczne! Ludzie fajni (choć nie wszyscy mówią po angielsku), atmosfera miła. Poznałem kilka osób: Murata, Sinem (ona była w Polsce w Warszawie na jakimś szkoleniu IBM-a), Sezin i Selin. Zaraz zresztą będę jadł lody – też na koszt firmy, ponieważ jedna z kobiet tutaj ma urodziny.

Przypomniała mi się zresztą wczorajsza rozmowa z Wiktorem. Wiktor: „Jeszcze nie byłem w Azji”, ja: „Hahaha! A ja tak!”. To tak odnośnie mojej wycieczki z Sabiha Gökcen. Dzisiaj zresztą też jestem teraz w Azji, ponieważ – dla niewtajemniczonych – mieszkam w europejskiej części, a pracuję w azjatyckiej.


 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz