środa, 18 sierpnia 2010

Long time, no see vol. 3...

Ostatnie dwa dni ktoś sobie stroi żarty i wrzuca mi wulgarne komentarze na bloga. Nie będę tu wymieniał z imienia i nazwiska, ale widzę, że od czasu XI LO, tej osobie nie zmienił się zasób żenujących żartów. I jaja też nie urosły, skoro ma odwagę na wrzucanie takich tekstów tylko jako anonim. A nawet gorzej, bo podszywając się pod kogoś innego.

9 sierpnia 2010 (Poniedziałek)

Po pracy wraz z Yasimin i Çağlarem wybrałem się do kina na Inception. Film strasznie mi się podobał (natomiast pani w krótkiej spódniczce i jej szerokiemu w barach chłopakowi, którzy wyszli po 5 minutach – sytuacja, która równie dobrze mogłaby się wydarzyć i w Polsce ;) – raczej nie). Gdzieś tak w połowie seansu film się urwał, zapaliły się światła i pomyślałem, że coś się zepsuło. Rozmowa z Yasimin i Çağlar, wyglądała mniej więcej tak.

Ja: „What’s is going on?”

Çağlar: „?”

Ja: „Could you explain me what’s just happened?”

Çağlar: „But where? In the movie?”

Wtedy zdałem sobie sprawę, że to była zamierzona przerwa. Byli bardzo zaskoczeni, że u nas czegoś takiego nie ma. Potem się ze mnie śmiali, że wyraz zaskoczenia na mojej twarzy był wręcz nie do opisania. Ja się za to śmiałem z ich: „But where? In the movie?” :D.

Chyba jeszcze nic mnie tak nie zaskoczyło w Turcji jak właśnie ta przerwa w kinie.

Na zdjęciu polska kiełbasa, wg. Turków. To obraza dla naszej kiełbasy!

11 sierpnia 2010 (Środa)

Zaczął się Ramadan i mężczyźni ode mnie z pracy nie chodzą na lunch. Na szczęście kilka dziewczyn zaczyna Ramadan później, więc póki co nie chodzę sam, ale dziwne sie czułem w restauracji Andiamo, kiedy okazało się, że jestem prawie jedynym facetem. Tak w ogóle, to z okazji Ramadanu ta restauracja jest otwarta aż do 5.00 rano ;).

12 sierpnia 2010 (Czwartek)

Nie poszedłem tego dnia do pracy. Spowodowane to było m. in. tym, że dzień wcześniej jadłem panierowane papryczki, a po nich zawsze mnie boli brzuch. Trochę zaspałem i obudził mnie dopiero Manfred. Szybko się zebrałem, ale w połowie drogi na autobus zdałem sobie sprawę, że musze sie wrócić do toalety. Biorąc pod uwagę moje całe spóźnienie w tamtym momencie nie było sensu, abym szedł do pracy, dlatego też wysłałem wiadomość Muratowi, by przekazał Mustafie (który pod nieobecność pana Hakana... chyba... jest za mnie odpowiedzialny) informację o mojej nieobecności.

Wieczorem pożegnalną imprezę robił Amro, jako, że wraca do ZEA. Niestety nie przyszło zbyt dużo osób. Ja miałem ubaw z jednego Turka, który utrzymywał, że urodził się w Rosji. Najbierw mieliśmy dyskusję, która wódka jest lepsza – czy polska czy rosyjska, później łapałem go za słówka w rosyjskim. Śmiać mi się chcialo ze sposobu w jaki pił alkohol. Łatwo się upił i wszyscy mieli radochę. Dziewczyny trochę się bały, że zacznie się z kimś bić – np. ze mną, ale ja kompletnie się tego nie obawiałem, ponieważ dobrze znam ten typ „mocnego w gębie”. Kiedy powiedział mi w złości, żebym uważał, bo cała jego rodzina to „złodzieje i mordercy” i dlatego ich zesłano z powrotem do Turcji, to o mały włos nie ryknąłem śmiechem ;).

Wróciliśmy do akademika trochę po północy.

13 sierpnia 2010 (Piątek)

To był ostatni dzien praktyki Yasimin. Wraz z Çağlarem robiliśmy sobie z tego żarty.

W naszym biurze jest smieszny podział na grupy. Mamy jedno duże pomieszczenie, gdzie siedzi większość pracowników, jedno mniejsze, gdzie siedzi dział księgowości, oraz dwa małe, gdzie zwykle siedzi, któryś z szefów. Poza tym jest jeszcze kilka innych pomieszczeń, ale albo są puste, albo stoi tam tylko sprzęt komputerowy, albo są to po prostu pomieszczenia sanitarne.

W biurze od lewej do prawej, patrząc od wejścia, najpierw mamy małe pomieszczenie, w którym siedzi dział księgowości (Ramazan i Mustafa – obaj nie mówią po angielsku). Ahmed zawsze się śmieje, żeby nigdy nie ufać księgowości, bo bez żadnych skrupułów cię „sprzedadzą”. Później na samym skraju siedzi dział sprzedaży (Ahmed, Selin, Sezin oraz Gizem – ta ostatnia kojarzy mi się strasznie z Sylwią Sz.). W połowie biura siedzą praktykańci, czyli ja i Yasemin. Później jest grupa informatyczna (Ramazan, Erdener, Murat, Mustafa, Sinem i Suat), a na samym końcu nowi pracownicy (m. in. Çağlar).

Çağlar opowiedział mi, ze jak dział sprzedaży o nas mówi, to na zasadzie „these” and „those”. „These” to niedaleko siedzacy praktykańci, a „those”, to siędzący najdalej nowi pracownicy”.

Resztę dnia spędziłem w domu.


14 sierpnia 2010 (Sobota)

Dzień zwiedzania.

Kiedy się obudziłem, to długo się wahałem w czym pojechać zwiedzać stare miasto – moje wszystkie rzeczy były niewyobrażalnie pomięte. Z tego powodu o mały włos nie zostałem w akademiku.

Tego dnia nie było gorąco... To była jakaś masakra, bo jak inaczej nazwać temperaturę 40˚ C w cieniu przy wilgotności 100%. Od tej pogody aż bolała głowa.

Z Yeditepe dotarłem do Kadiköy, a później promem do Eminönü (portu promowego na starym mieście). Najciekawsze jest, że prom by dotrzeć na miejsce musi przepłynąć pod mostem, który zawieszony jest 20 cm nad dachem przeplywającego statku.

Na miejscu trochę sie obawiałem, że ludzie mogą na mnie nieprzychylnie patrzeć, jeśli będę jadł, albo pił w miejscu publiczym (jako, że obowiązuje Ramadan), ale nic takiego nie było. Wiele osób tutaj je bądź pije w ciągu dnia. - to Turcja, a nie ZEA (gdzie policja wystawia mandat w takiej sytuacji).

Moje kroki skierowałem w okolice pałacu Topkapı, gdzie przeszedłem się po okolicznych uliczkach, a następnie idać pobliskim parkiem dotarłem do jakiegoś pomnika Atatürka. Wiele osób drzemało sobie na trawie. Sam z chęcią bym to zrobił, gdyby nie fakt, że moje plany jeśli chodzi o zwiedzanie były bardzo duże.

Następnym punktem mojego planu była Mała Hagia Sofia. By tam dotrzeć musiałem pokonać kawał drogi wzdłuż morza, a następnie jakimiś małymi uliczkami, przy czym o mały włos nie pobłądziłem. Pomiędzy budynkami można było zobaczyć bawiące się dzieci, a czasem siedzących przed domem dorosłych.

W Małej Hagia Sofii spotkałem Hiszpana i Hiszpankę. Trochę z nimi pogadałem - nawet dla nich temperatura w Stambule była nie do wytrzymania.

Później poszedłem do Bazyliki Cysternowej. Wejście 10 lirów (chociaż kombinowałem by zapłacić połowę), ale warto zapłacić. Jest to podziemny zbiornik wody zbudowany przez Justyniania w 532 roku. Strop podpiera 366 kolumn. Zadaniem tej budowli było magazynowanie wody na wypadek oblężenia miasta.

Chciałem zwiedzić jeszcze Cysternę 1001 kolumny (choć poprawdzie ma ich 256), ale z niewiadomych mi przyczyn okazała się zamknięta, a Wielki Bazar się wyludniał z powodu późnej pory.

Z dziwnych rzeczy:

1. Byłem oglądnąć jakiś cmentarz. Zszkowało mnie to, że jego terenie mieściła się restauracja, tak, że zza nagrobków wyzierał napis o zestawie dnia :).

2. W jednym z budynków był meczet (wchodziło się po schodkach do góry) oraz publiczna toaleta (mijając schody po prawej wchodziło się do męskiej, a mijając schody po lewej wchodziło się do damskiej).

Później skierowałem się do Taksim, by spotkać się z innymi praktykantami. Oczywiście większość była spóźniona. W międzyczasie zamówiłem sobie drinka Long Island (połączenie wódki, ginu, rumu, tequilli oraz curacao) i o dziwo mi bardzo smakował. Kiedy przyszedł Wiktor to zamówiliśmy sobie jeszcze po piwie, ktore wzmocniłem sobie Wyborową (niestety ostatni łączacy mnie z Polską element uległ wyczerpaniu). Za drinka nie zapłaciłem, bo zamówiłem go wcześniej niż reszta, więc wbili go nie na ten rachunek co trzeba, a ja jakoś się specjalnie nie przyznawałem.

Następnie Turcy zaprowadzili nas do klubu, który był po drugiej stronie dzielnicy, dodatkowo zapełniony po brzegi, a alkohol tam był wyjątkowo drogi. Co lepsze, chwilę później znów zmienili klub, ale zapominając przy tym poinformować o tym kilku osób. Wiktor był tak wściekły na brak zorganizowania Turków i „jakimi są pierdołami”, że myślałem, że komuś zaraz przyłoży. Ja się do tego przyzwyczaiłem. Śmiać mi się chciało, bo miesiąc temu było identycznie, tylko nasze role były odwrócone. Ja się piekliłem, a on podchodził do tego ze spokojem.

Klub, do którego wszyscy się udaliśmy był dość średni, a alkohol, tradycyjnie, dość drogi. Zamiast tego wychodziliśmy przed klub, gdzie były stoiska z tanią tequilla. Tradycyjnie już utargowałem niższą cenę ;). Najlepsze jednak było, gdy zaczęły nas podrywać tureckie MILF-y. Jörgiem zainteresowana była kobieta dwa razy większa od niego.


15 sierpnia 2010 (niedziela)

Dzień upłynął nam wszystkim dość spokojnie – każdy dogorywał po imprezie. To była ostatnia noc Manfreda w akademiku, dlatego też wieczorem chcieliśmy pójść na piwo. Niestety z powodu Ramadanu wszystkie okoliczne bary były zamknięte. Jako, że nie możemy wnosić piwa na teren akademików zmuszeni byliśmy kupić po piwie w sklepie, a następnie wypić na jednej z pobliskich uliczek - powodu Ramadanu, żaden z nas nie miał odwagi pić w jakimś bardziej uczęszczanym miejscu. Zresztą i tak nawet siedząc w pobliżu ruin jakiegoś domku na mało uczeszczanej drodze czuliśmy pewien dyskomfort otwierając piwo.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz