środa, 25 sierpnia 2010

Bliżej niż dalej

Już za niedługo, już za chwil kilka trzeba będzie opuścić Turcję. Planowany wyjazd z Istambułu – wtorek 31. sierpnia 2010, godzina 17:00. Później czekają mnie 4 dni w Macedonii, a następnie długi powrót do domu – Bośnia -> Serbia -> Chorwacja -> Słowenia -> Węgry -> Polska. Dużo znajomych mam do odwiedzenia po drodze, dlatego w Polsce będę pewnie w połowie września, a tam czeka mnie zakończenie wszystkich spraw na uczelni, pomoc Valentinie w znalezieniu mieszkania i wiele, wiele innych.

Z pieniędzmi cały czas muszę kombinować ;) – za jeden akademik w ogóle nie zapłaciłem (jak to większość zrobiła) i będę próbował podobnie z drugim, ale tutaj nie wiem czy mi się uda. Przed wyjazdem czekać mnie też będą zakupy (trzeba przywieźć do Polski jakieś „fanty”), wysłanie pocztówek i zakończenie zwiedzania Istambułu, bo jeszcze trochę rzeczy mi zostało, a czasu coraz mniej.

19-20 sierpnia 2010 (Czwartek – Piątek)

Tak jak sobie obiecałem w czwartek udałem się do KFC, żeby zjeść tego Mega Zingera, ale muszę przyznać, że bardzo się rozczarowałem, ponieważ dostałem rozpadającą się kanapkę. W piątek natomiast wzniosłem się na szczyty amerykańskiego obżarstwa – zamówiłem sobie potrójnego Whoopera (3 kotlety) z ogromnymi frytkami i colą. Zapłaciłem za to 17 lirów, co w przeliczeniu daje jakieś 35 zł. W takich chwilach dziękuję, że mam kartę obiadową.

W czwartek było pożegnalne piwo Wiktora. Poznałem dwie bośniackie Serbki i zaprosiły mnie bym odwiedził Bośnię, z czego z przyjemnością skorzystam ;). Piliśmy w Kuçuk Beyoĝlu, gdzie nie dość, że policzyli nam bardzo drogo, to jeszcze mój Long Island był praktycznie nie do wypicia.

Wieczorem wróciłem do domu i nie dałem się namówić dziewczynom na pójście na imprezę – chciałem być w formie w sobotę by pojechać na małe zwiedzanie.


21 sierpnia 2010 (Sobota)

Jak to ja – rano miałem problemy ze wstaniem, ale, gdy tylko się zebrałem to poszedłem na autobus do Kadiköy, skąd promem popłynąłem do Eminönü, a następnie skierowałem się do Galata Tower. Jest to ponoć najwyższa, dostępna do zwiedzania wieża na świecie. Ma prawie 67 metrów wysokości, a poziom gruntu wynosi w tym miejscu 35m n.p.m., więc można spokojnie przyjąć, że czubek wieży znajduje się 100 metrów ponad Bosforem. Przyznam, że nie wydaje mi się, żeby była najwyższa, ponieważ choćby wieża w Toronto jest dużo większa, ale prawdopodobnie chodziło o wieże w znaczeniu historycznym. Turcy wszystko mają najstarsze, bądź największe – choćby najstarszych meczetów Istambułu można naliczyć kilka i „mały druczkiem” jest dodane najstarszy, ale „po tej stronie Złotego Rogu”, „po stronie azjatyckiej”, albo coś w tym stylu.

Za wejście na wieżę należy zapłacić 10 lirów (Turcy płacą 5), ale warto. Dzień był dość wietrzny, co szczególnie czuć było na górze. Widok na miasto naprawdę zapada w pamięć i to niezależnie czy patrzy się w kierunku starego miasta, czy w kierunku dzielnicy handlowej. I co najciekawsze niezależnie, gdzie się spojrzy nie widać końca Istambułu. W Krakowie jeśli się wyszło na dach Kapitolu, to można było ujrzeć granice miasta w każdym możliwym kierunku, a tutaj po horyzont z każdej strony ciągną się miejskie zabudowania. To dopiero uświadamia człowiekowi jak wielki jest Istambuł!

Poniżej panorama starego miasta z Galata Tower (niestety nie mojego autorstwa):


Po zejściu z wieży chciałem się udać do Meczetu Sulejmana – jest to drugi, co do wielkości meczet świata. Niestety jest chwilowo w renowacji i nie można wejść do środka. Zamiast tego wybrałem się na sąsiadujący cmentarz, gdzie znajduje się m. in. grobowiec , w którym pochowany jest sułtan Ahmet II i jego żona.

Historia z nią związana jest naprawdę ciekawa i zaskakująca. Roksalana była córką ukraińskiego popa i została jedną z kobiet w haremie sułtana. Szybko jednak awansowała w hierarchii, stając się ulubienicą sułtana. Każdego, kto stawał jej na drodze skutecznie eliminowała. Najpierw zaczęła od poprzedniej ulubienicy sułtana i jego pierworodnego syna, którzy pod pretekstem spiskowania zostali wysłani do najdalszej prowincji. Później doprowadziła do egzekucji (też pod pretekstem zdrady) jednego z najlepszych i najwierniejszych doradców sułtana, który był jej zagorzałym przeciwnikiem.

Roksalana urodziła sułtanowi trójkę dzieci, ale, żeby mieć pewność, że jej dzieci zasiądą na tronie wymusiła na sułtanie małżeństwo, co było sytuacją bez precedensu, ponieważ sułtanowie nigdy się nie żenili. Gdy pierworodny syn sułtana i jego matka ponownie stali się zagrożeniem, dla dzieci Roksalany w drodze do tronu, także zostali zgładzeni pod (jakżeby inaczej) pretekstem zdrady. Żona sułtana ostatecznie dopięła swego, nawet jeśli sama już tego nie dożyła (zmarła trzy lata przed swoim mężem).

Moim kolejnym celem był Wielki Bazaar – zanim tam trafiłem, zwiedziłem bazar z książkami, po czym bardzo pobłądziłem, ale ostatecznie znalazłem to czego szukałem. O Wielkim Bazarze już trochę pisałem, więc nie będę się powtarzał. Nie ma co ukrywać, że gdy wszystkie stragany są otwarte, feeria barw i multum sprzedawanych artykułów potrafi trochę namieszać w głowie. Póki co nic tam nie kupiłem, ale planuję przed wyjazdem zrobić trochę większe zakupy.

Ostatnim punktem mojej wyprawy był duży meczet w pobliżu bazaru z książkami. W środku okazało się, że nawet, gdy otwarty jest na zwiedzanie, to prowadzone są jakieś modlitwy oraz czytania z Koranu.

Po tym wszystkim miałem już dość oglądania i chciałem tylko i wyłącznie usiąść gdzieś i coś zjeść. Po dłuższych poszukiwaniach znalazłem restaurację, w której ceny były dość przystępne. Zamówiłem czerkieskie Mantısı – ciasto z mięsem. Wyśmienita sprawa.

Po posiłku udałem się do jednego z kościołów katolickich stojących w Taksim – byłem bardzo zszokowany, że w niedziele o 9.30 odbywa się msza w języku polskim. Nie zrobiłem zbyt wielu zdjęć ponieważ zaczynał się wieczór i światło nie było najlepsze.

Jako, że musiałem czekać w Taksim zanim przyjedzie reszta praktykantów wybrałem się na piwo. Oczywiście utargowałem taniej i w oczekiwaniu na resztę praktykantów wypiłem cztery piwa 0,7l. W międzyczasie nagadałem się najpierw z jakimiś Turkami – (było o tyle ciekawie, że nie mówili w ogóle po angielsku) - pozwoliło mi to udowodnić teorię, że znając tylko 30 słów można nawiązać długą i skomplikowaną rozmowę. Później gadałem z jakimiś Australijczykami, a potem ponownie z Turkami, tylko, że Ci już bardzo dobrze mówili po angielsku.

Impreza z resztą praktykantów była średnia, a że ja byłem zmęczony, to szybko się zabrałem z kobietami do akademika.


22 – 24 sierpnia 2010 (niedziela – wtorek)

W niedzielę byłem kompletnie wypompowany i zbyt wiele nie udało mi się zrobić, a kolejne dwa dni upłynęły mi przede wszystkim na pracy.

Ivan pojechał w niedziele do Macedonii. Co ciekawe w piątek w jego firmie zorganizowano wystawną kolację (związaną z Ramazanem) z okazji jego wyjazdu, a on sam otrzymał torbę prezentów, w tym naprawdę wysokiej klasy zegarek Swatch!

We wtorek ze mną na obiad poszedł Çağlar i ku mojemu zaskoczeniu jadł przy mnie. Gdy zapytałem się, dlaczego je w czasie Ramazanu, powiedział mi, że w nocy się obudził, powiedział Allahowi, że zamiast w tym momencie, to zje posiłek w ciągu dnia i odmówił modlitwę. To umożliwiło mu zjedzenie posiłku w ciągu dnia. Było to dla mnie bardzo niejasne, ale przyzwyczaiłem się do tego, że tu każdy inaczej podchodzi do spraw wiary (jak to Amro stwierdził – każdy ma inną wymówkę).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz